sobota, 21 czerwca 2014

Mężczyzna przy porodzie. Tak czy nie?

Do napisania tego postu popchnęły mnie 3 rzeczy: program "Miasto Kobiet, ten oto artykuł -> KLIK, oraz moje porody. I w sumie nie wiem od czego zacząć... Może kolejno...

 Źródło: http://nuclearfamily.wordpress.com/2007/05/21/have-we-met-beforeyes-its-cartoon-monday/

Kilka tygodni temu miałam okazję obejrzeć odcinek "Miasta Kobiet", w którym to dyskutowano na temat obecności mężczyzn przy porodach. Jak to bywa w tego typu programach, swoje poglądy przedstawiały dwie grupy gości (w każdej kobieta i mężczyzna) - jedna będąca za, a druga przeciw. Nawet prowadzące miały różne zdania na ten temat. 
Oczywiste dla mnie było to, co mówiła grupa zwolenników. Przysłuchiwałam się raczej tym drugim, myśląc, że może usłyszę coś, co mnie przekona o ich racji. Kobieta ma prawo wyboru i jeśli nie życzy sobie obecności partnera, a on się przy tym nie upiera to ok. Chciałam posłuchać, co powie zaproszony mężczyzna. Jak przekonywał? Mówił o barierze, której żaden mężczyzna nie powinien przekraczać. O tym, że jest wiele innych czynności, przy których kobieta jest sama. Tu za przykład podał wymianę tamponów podczas okresu - myślałam, że padnę, gdy to usłyszałam. Wspomniano również, że kobieta rodząca w obecności swojego mężczyzny obdarta jest z tajemnicy oraz o tym, że może to wpłynąć na późniejsze życie erotyczne czy nawet przyszłość związku. 

Później natknęłam się na wspomniany na początku artykuł. Opinie w nim wygłasza mężczyzna. Nie będę tu teraz tego streszczać, zachęcam do przeczytania. Mogę jedynie zacytować ostatnie zdania, które są podsumowaniem: "Czas powrócić do starych, sprawdzonych metod i wywrócić nowoczesną konwencję do góry nogami. Kiedy w grę wchodzi sala porodowa, mężczyźni powinni trzymać się z dala."
Czytałam ten artykuł z lekkim uśmiechem politowania i jedną myślą krążącą mi po głowie: "Biedni, nieporadni mężczyźni. Jak mi ich szkoda. Ojeju jeju."

Ja mam za sobą dwa porody. Przy każdym uczestniczył mój mąż. Czy rozmawialiśmy o jego obecności na porodówce zanim wkroczyliśmy do szpitala? Nie. Dla mnie oczywiste było, że w takiej chwili nie mogę być sama. Mój mąż, z racji tego, że ma wykształcenie bliskie medycynie, nie obawiał się tego doświadczenia. Nie mogę jednak powiedzieć, że zniósł to bez jakichkolwiek trudności. Mam tu na myśli towarzyszące temu emocje, stres, zmęczenie i poczucie bezsilności. Jednak nic innego się nie działo. Myślę, że mężczyźni, którzy nie doświadczyli obecności na sali porodowej, mają spaczony obraz porodu. Za dużo amerykańskich filmów, Panowie, za dużo. :)




 Dobrze, że na porodówce była kanapa :)

Z punktu widzenia kobiety, która miała przy sobie męża, stwierdzam, że nie wyobrażam sobie porodu bez niego. On dał mi największe wsparcie, nie tylko tym, że mnie trzymał, przytulał, masował, podawał mi wodę, pomagał wstać i doczłapać się do toalety, że wpuścił wodę do wanny, pomógł mi do niej wejść i z niej wyjść, że pomiędzy skurczami, po prawie 1,5-godzinnym parciu mówił "Dasz radę Kochanie. Jeszcze trochę." Sama jego obecność, to, że otwierałam oczy i widziałam go śpiącego na kanapie, sprawiało, że czułam się bezpieczniej. Jestem mu za to bezgranicznie wdzięczna. A jeszcze jak usłyszałam od innych osób z rodziny, że mówił im po porodzie: "Jaką ja mam cudowną i dzielną żonę", upewniło mnie, że na tym polega związek dwóch kochających się osób - na byciu ze sobą w tych dobrych i złych chwilach. Przyjście dziecka na świat to proces od poczęcia do porodu. Dlaczego mamy być razem jedynie w tym miłych i przyjemnych chwilach? Pomijając ból, nie ma też piękniejszej chwili w życiu niż przyjście dziecka na świat. Gdyby zamienić się rolami, to czy kobiety wymigiwały się od obecności przy porodzie pod pretekstem późniejszych problemów natury psychologicznej? Nie sądzę.

To kobieta rodzi i to ona cierpi. To ona powinna decydować, czy chce rodzić sama czy z mężem. To jej ma być w tej ciężkiej chwili "dobrze" i "komfortowo". Nie mężczyźnie. Ona ma jedynie wspierać. Nie musi zaglądać między nogi, jeśli boi się, że później popadnie w poporodową depresję. Jeśli kobieta powie "Musisz ze mną tam być", to jest to jego zasranym obowiązkiem - na tym polega bycie razem.

I tak na koniec kilka słów do mężczyzn, którzy tak optują za tym, by kobiety rodziły same - miejcie jaja, Panowie. Pójdźcie na porodówkę, a dopiero wtedy udowodnicie ile warta jest Wasza męskość. Wasze obawy przed porodem są co najmniej śmieszne. I pamiętajcie - kobieta nie ma wyboru. Nikt jej nie pyta czy chce przez to przejść czy nie. Musi urodzić i koniec. I da radę. Wy też dacie.


A Wy co myślicie?
 
Pozdrawiam.

Karla.



 

8 komentarzy:

  1. Wiesz o tym, że podpisuję się pod tym ręką, nogą i głową. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja akurat jestem przeciw... wolę rodzić sama niż jeszcze przejmować się facetem... Nawet nie brałam pod uwagę obecności męża, a i on nie protestował... Zresztą rozmawiałam podczas porodu z lekarzami jak to wygląda z ich strony i też nie są zbyt zadowoleni... bo z facetami poród znacznie się wydłuża... Miałam porównanie gdy sama rodziłam... Rodząca zamiast słuchać lekarza, rozmawia z mężem, albo go wyzywa zamiast się skupić by pomóc dziecku przyjść na świat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również uważam, że poród powinien być bez "gości" czyt. męża, partnera.

      Usuń
    2. Podziwiam takie kobiety za odwagę :) Ja chyba umarłabym bez mojego męża ze strachu przed każdym skurczem.

      Usuń
  3. Tez byłam przeciw ze nie, nie, niw teraz wiem ze prof razem z Mężem super przeżycie i bardziej wzmacnia związek bo mężczyzna wie ile kobieta ma sie wycierpiec bo nawet przy najprostszym porodzie trzeba przeć. Mój trwał od początku do końca 20 godzin Maź był ze mną i naprawdę sobie poradził

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też chciałabym, aby mój mąż był przy porodzie i zobaczył jakie to męczarnie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety mój mąż nie towarzyszył mi przy porodzie, ponieważ miałam cesarkę. Natomiast był przy mnie gdy czekaliśmy, i zaraz po. Muszę przyznać, że podziwiam kobiety, które dają radę urodzić same, ja na pewno bym nie dała.

    OdpowiedzUsuń