poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Przedporodowe przemyślenia.

"Następnym razem pewnie spotkamy się już w poszerzonym gronie, co?", "Już tylko patrzeć, jak urodzisz.", "Teraz to już w każdej chwili." i inne teksty tego typu miałam okazje słyszeć od rodziny i przyjaciół w ostatnich dniach, przy okazji świątecznych spotkań. Uświadomiło mi to to, że tak naprawdę godzina "zero" może nadejść w każdej chwili. Ktoś spytał mnie czy się boję, czy się stresuję. Szczerze powiem, że co jakiś czas nachodzi mnie myśl typu "o losie, to już lada moment", ale staram się na tym poprzestać i nie zagłębiać się w istotę nadchodzącego porodu.
 To, że będę rodziła po raz drugi nie pomaga mi ani trochę. Wręcz przeciwnie - wiem, co mnie czeka. I muszę temu stawić czoła. Cokolwiek bym nie robiła, moje dziecko musi przyjść na świat, a ja muszę mu w tym pomóc. Będąc w pierwszej ciąży chodziłam z mężem do szkoły rodzenia, w której bardzo fajna, starsza i doświadczona położna przygotowywała nas do porodu. Do dziś pamiętam jej słowa: "Dziewczyny, będzie bolało. Musicie się na to nastawić. Pamiętajcie jednak, że musicie sobie powtarzać, że zrobicie wszystko, żeby dać radę. Rodziła Wasza babcia, rodziła mama i Wy urodzicie." Pomogło mi to bardzo i pomaga nadal.

Wiem, że wiele ciężarnych odczuwa silny stres na kilka tygodni przed terminem porodu. Ja postanowiłam podejść do tego bardzo spokojnie. Powtarzam sobie, że nawet jeśli będzie mi ciężko, będzie bolało i będę zmęczona, to potrwa to najwyżej dobę lub nieco więcej, a na przestrzeni całego życia to jest to nic. Mam tylko cichą nadzieję, że tym razem pójdzie szybciej i, że tym razem dostanę znieczulenie - niestety przy pierwszym porodzie bardzo długo zwodzili mnie i w końcu znieczulenia nie dostałam, a później mój mąż przeczytał w karcie porodu hasło "dobrze radzi sobie z bólem". No tak, nie chodziłam po ścianach i nie krzyczałam jak opętana więc można było stwierdzić jaka to dzielna byłam, ale, że z bólu majaczyłam to już nikt, oprócz mojego męża, nie słyszał. Nie ważne. Było, minęło. Dałam radę. Obecność ukochanego mężczyzny była dla mnie oczywiście nie bez znaczenia. Wspierał mnie fizycznie i dodawał otuchy. Za to go kocham. Cieszę się, że był świadkiem cudu narodzin, choć wiem, że było to dla niego trudnym doświadczeniem - patrzenie na cierpienie żony i niemoc. Nie wyobrażam sobie, że miałabym przejść przez to wszystko bez niego.

Nie jestem oczywiście matką-męczennicą. Jak będzie trzeba niech mnie tną. Nie uważam, że muszę urodzić sama za wszelką cenę. Cesarka to też droga do życia, a przecież najważniejsze jest żeby dziecko przyszło na świat całe i zdrowe. Modelką też nie jestem, mogę mieć bliznę na brzuchu, a co tam.

No dobra, starczy tego uzewnętrzniania się :) Pozostaje mi czekać, a więc czekam.
Pozdrawiam.

Karla.

11 komentarzy:

  1. Gratulację i powodzenia, szczęścia kochana i dużo radości! :))
    Odwiedź i mnie czasem :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekanie... Ach, pamiętam jak ja czekałam, liczyłam skurcze... Z jednej strony bardzo się bałam, a z drugiej chwilami nie bałam się w ogóle- dlaczego? Bo nie wiedziałam co tak naprawdę mnie czeka. ;) Szczęśliwego rozwiązania! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Ja też dobrze pamiętam swój pierwszy poród. Myślę, że czasem lepiej nie wiedzieć, co nas czeka :)

      Usuń
  3. Ja tez czekam na rozwiazanie i boje sie tak samo jak Ty ;) tyle ze u mnie pierwszy raz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strach to normalne uczucie w takiej chwili. Nie martw się, dasz radę :) Powodzenia, zdrówka i szybkiego rozwiązania Ci życzę :)

      Usuń
  4. Mam nadzieję, że tym razem będzie lepiej, szybciej i ze znieczuleniem. :-* Czekamy wszyscy na małego gałgana! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Powodzenia i dużo radości ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pozostaje życzyć by wszystko było po Twojej myśli :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Trzymam kciuki za szczęśliwe rozwiązanie. Widzę żenie tylko ja mam takie przed porodowe przemyślenia.

    OdpowiedzUsuń